Lips-in-Pink

niedziela, 23 listopada 2014

MAKIJAŻ: Wieczorowe złoto z czernią

Witajcie,

Z racji tego, że dawno nie było tutaj żadnego makijażu, prezentuję Wam dosyć uniwersalny makijaż na wieczorne wyjście do klubu, czy na drinka z przyjaciółką ;)

Jego uniwersalność polega na połączeniu dwóch kolorów, które pasuję praktycznie do każdego koloru oczu, a mianowicie: czerni i złota. Osobiście nie preferuję bardzo ciemnych kolorów na moich powiekach ze względu na grzywkę, która po części ujmuje lekkości mojej twarzy, a ciemne barwy dodatkowo ją przytłaczają.




Jak wykonać ten makijaż oczu?

1) Na całą powiekę nakładamy bazę- ja jestem na etapie testowania bazy pod cienie od Joko oraz korektora od Astora (Astor Perfect Stay Concealer 24h). Czekamy aż baza podeschnie (gdy nie mam czasu przypudrowuję powiekę pudrem, którym pudruję całą twarz, czyli ryżowym pudrem od Paese)

2) Łuk brwiowy matuje pierwszym cieniem od lewej z palety MakeUp Revolution Iconic 3.

3) Na całą ruchomą powiekę nakładam złoty cień "Meet in Madrid" z paletki Sleek Vintage Romance.

4) W zewnętrznym kąciku nakładam czarny cień ("Serious") z paletki Nude' Tude od theBalm. Tworzę trójkąt, ciągnąc pędzel z resztką cienia w załamaniu powieki. Staram się nie nachodzić cieniem za bardzo na ruchomą powiekę.

5) Czystym pędzlem rozcieram granice czarnego cienia aż do uzyskania pożądanego przeze mnie efektu (jeżeli nie radzicie sobie samym pędzelkiem i cień nadal gdzieniegdzie jest za ciemny, to nałóżcie na pędzel odrobinę matowego cienia, którym matowiłyście łuk brwiowy- blendowanie stanie się łatwiejsze :)

6) Na dolną powiekę nakładam cień "Court in Cannes" z Vintage Romance od Sleek'a. Cień ciągnę przez całą długość powieki tak, aby stykał się z wewnętrznym i zewnętrznym kącikiem oka.

7) Cały nieporządek po cieniach "sprzątam" korektorem, który nakładałam na powiekę jako bazę (Astor). Gdy granica między cieniem a korektorem wyjdzie zbyt ostra, czystym pędzlem delikatnie rozcieram cień dla zatarcia jej :)

8) Rzęsy mocno tuszuję maskarą Lovely Curling Pump Up Mascara.

Makijaż oka gotowy! Myślę, że jest on idealny na wyjście- nienachalny, ale zupełnie inny niż delikatny dzienny make-up.





Do reszty makijażu użyłam:

Twarz:

Podkład Rimmel Wake Me Up 100 Ivory (o nim będzie osobny post: recencja),
Korektor Astor Perfect Stay Concealer 24h (odkrycie rossmannowej promocji 1+1)
Puder ryżowy od Paese
Bronzer MakeUp Revolution (10zł a jakość i kolor podobne do Bahama Mama od theBalm- będzie recenzja)
Rozświetlacz Mary-Lou Manizer od theBalm

Brwi: 

Farbka do brwi NYX Eyebrow Gel EBG04 Espresso (tańsza alternatywa dla Aqua Brow od MUFE, ale równie dobra <3 br="">
Cień do brwi Brow Pow od theBalm w kolorze Blonde

Usta:

Rouge Edition Velvet nr 06 Pink Pong

Tak prezentuje się skończony makijaż. Mam nadzieję, że zainspiruje Was on przy zbliżających się Andrzejkach.




Miłego wieczoru,
Kasia


P.S. Ostatnio zaopatrzyłam się w kilka nowości m.in. Duraline od Inglota i puder do koturowania tej samej firmy, a także w matową szminkę w płynie od Sleek'a i wspomniany wyżej bronzer, więc wypatrujcie kolejnych recenzji, bo pojawią się na dniach :)



Read More

czwartek, 20 listopada 2014

RECENZJA: Yves Rocher Mascara Longueur 360°- Tusz z beGlossy

Witajcie,

Dawno nie było tutaj żądnego posta, ale to wynika wyłącznie z braku czasu. W końcu trzeba nadrobić zaległości, więc postanowiłam podzielić się z Wami moją opinią o maskarze od Yves Rocher:  Mascara Longueur 360°, którą każda z osób zamawiających pudełka beGlossy mogła znaleźć we wrześniowym boxie.

Odkąd zaczęłam się malować (a było to w drugiej klasie gimnazjum) zawsze zwracałam ogromną uwagę na wygląd moich rzęs. Pamiętam, że właśnie pierwszym kosmetykiem do makijażu, jaki sama sobie kupiłam była właśnie maskara- nigdy nie zapomnę, że był to wodoodporny tusz Miss Sporty w niebieskim opakowaniu. Pierwsze kroki z tuszem to była gehenna. Do końca życia będę pamiętała, jak nie mogłam sobie poradzić z paskudnymi czarnymi plamami na górnej powiece... Ahhh te błędy młodości ;) Tak, czy inaczej: w całym swoim życiu makijażowym, które trwa już prawie 7 lat, przerobiłam dziesiątki maskar trafiając na takie, do których bez wahania wracam po dzień dzisiejszy, ale i na takie, z którymi nie chcę już nigdy mieć nic wspólnego. Mogę śmiało stwierdzić, że tusz, o którym dzisiaj Wam opowiem zalicza się do tej pierwszej grupy: chętnie bym do niego wróciła.

Nigdy nie miałam do czynienia z firmą Yves Rocher. Maskara jest ich pierwszym kosmetykiem w mojej kolekcji. Z tego, co się zorientowałam, maskara dołączona do pudełka beGlossy nie jest w regularniej sprzedaży- w sklepie możemy dostać tylko jej wodoodporną wersję (w niebieskim opakowaniu), co jest niestety minusem dla mnie, bo nie lubię wodoodpornych tuszów do rzęs.

Co mogę o niej powiedzieć? Opakowanie jest standardowe, bez żadnych udziwnień, srebrny kolor ładnie się prezentuje. Sama maskara ma silikonową szczoteczkę, który bardzo ładnie rozdziela rzęsy i pozwala na nakładanie wielu warstw bez efektu maksymalnego sklejenia włosków. Tusz jest przyjemny w użyciu: nie ma chemicznego zapachu, nie tworzą się z niego grudki. Już przy nałożeniu jednej warstwy rzęsy ładnie się prezentują. Ja uwielbiam mocno wymalowane rzęsy, więc nakładam zawszew co najmniej dwie warstwy kosmetyku.

Bardzo pozytywne jest to, że tusz mam już 2 miesiące, a on nadal jest takiej samej konsystencji, jak na początku. Nie wysechł, co jest dla mnie ogromnym plusem, bo nadal pracuje się z nim tak samo, jak zaraz po otwarciu. Cena kosmetyku nie jest najniższa, a mianowicie są to 42zł za 8ml produktu, niemniej, zwłaszcza dla osób, które rzadko się malują, bądź nakładają stosunkowo mało kosmetyku na pewno będzie to dobra inwestycja, gdyż tak, jak pisałam wyżej tusz nie wysycha szybko i cały czas świetnie się sprawdza. Ja jestem znowu na etapie testowania różnych maskar, więc, gdy ta mi się skończy na pewno nie kupię jej wodoodpornej wersji, ale gdybym miała awaryjną sytuację i potrzebowała sprawdzonego kosmetyku to śmiało sięgnęłabym i po jej niebieską koleżankę. Ten tusz to może być fajny pomysł na prezent świąteczny- na pewno spodoba się obdarowanej osobie :)





Niżej przedstawiam Wam, jak maskara prezentuje się na rzęsach:

 Rzęsy bez tuszu

 Rzęsy pomalowane jedną warstwą tuszu od Yves Rocher

 Rzęsy pomalowane dwiema warstwami tuszu od Yves Rocher

Mnie efekt w pełni satysfakcjonuje, a Wy co o tym sądzicie? 

Szybkie podsumowanie:

PLUSY:

+ opakowanie: bardzo proste, klasyczne i ładne,
+ wydajność: używam jej od 2 miesięcy i końca nie widać :)
+ szczoteczka: bardzo dobrze rozczesuje włoski,
+ tusz: nie skleja rzęs, nie pachnie chemicznie i miło się z nim pracuje,
+ maskara nie wysycha w opakowaniu za szybko, co mnie cieszy, bo tusz nie zmienia konsystencji,
+ utrzymywanie się na rzęsach: wytrwa cały dzień bez poprawek,
+ nie kruszy się.

MINUSY:
-/+ cena: 42zł za 8ml to trochę dużo, dla kogoś kto często zmienia tusze, zaś dla osób, które rzadko się malują to świetna inwestycja ze względu na ogromną ilość plusów tego produktu :)
- w sklepie dostępna tylko wersja wodoodporna: dla mnie to minus, bo nie znoszę wodoodpornych maskar.

Dokładnie ten tusz, o którym piszę znajdziecie, tak jak wspomniałam, we wrześniowym pudełku beGlossy, które możecie zamówić TUTAJ. Jego wodoodporną siostrę znajdziecie TUTAJ.

Mam nadzieję, że recenzja będzie dla Was przydatna.

Miłego dnia,
Kasia





Read More

sobota, 8 listopada 2014

RECENZJA: Mary-Lou Manizer od theBalm + Jak nakladamy rozswietlacze?

Witajcie,

Spieszę do Was z recenzją rozświetlacza Mary-Lou od theBalm. Jest to mój pierwszy rozświetlacz, ale już teraz wiem, że na pewno nie ostatni ;)

Mary-Lou to był kolejny zakup z rozsądku. Setki pozytywnych opinii, które możemy przeczytać w Internecie na jego temat po prostu nie mogły kłamać. Skusiłam się na ten, bądź co bądź, drogi produkt i nie żałuję. Cena w moim ulubionym sklepie internetowym mintishop.pl to 64,90zł za 8,5g produktu.

Mary-Lou, jak każdy produkt theBalm, jest zapakowana w kartonik, który, tak jak i bezpośrednie opakowanie rozświetlacza, zdobi przepiękna dziewczyna w stylu pin-up. Uwielbiam takie retro klimaty, więc już na wstępie ten produkt mnie zauroczył. Sam opakowanie wykonane jest bardzo solidnie, a wewnętrzne lusterko jest całkiem przyzwoite.




Do sedna, czyli do samego produktu :) Mary-Lou jest po prostu cudowna. Nie zostawia na twarzy drobinek, a taflę czystego blasku (jak poetycko :D). Jej kolor jest szampański, bez różowych, czy białych odcieni. Tonacja ta pasuje, według mnie, do każdej karnacji. Świetnie nadaje blask naszej twarzy, czyni cerę promienną i wypoczętą- i to wszystko bez efektu drobinek na twarzy. Mary-Lou genialnie się rozprowadza, ładnie rozciera, a co najważniejsze: trzyma się cały dzień. Mimo, że kosztuje dosyć dużo (sama do jej kupna zbierałam się chyba z pół roku), to warta jest każdej złotówki, mówię Wam.


Podsumowując:

PLUSY:

+ kolor: szampański, bardzo przyjemny, nadający subtelny blask,
+ brak drobinek: nie lubię, gdy coś perfidnie świeci mi się na twarzy,
+ trwałość: nałożony rano trzyma się cały dzień,
+ konsystencja: przyjemnie się go nakłada, gdyż nadmiernie nie pyli,
+ łatwość w nakładaniu: ładnie wpasowuje się w makijaż, przez co nie wygląda sztucznie, nie zostawia smug i łatwo się rozciera,
+ opakowanie: mi się BARDZO podoba <3 :="" br="" pin-up="" styl="" uwielbiam="">

MINUSY:

- cena: niestety dość wysoka, ale za to dostajemy za nią bardzo dobry jakościowo produkt,
- jeżeli chodzi o sam rozświetlacz, jako produkt (nie tylko Mary-Lou), to trzeba wiedzieć, jak go nałożyć, aby nie zrobić sobie krzywdy.

Teraz pokażę Wam, w których miejscach na twarzy nakładamy rozświetlacz.

 1. Głównym miejscem na twarzy, gdzie powinnyśmy nałożyć rozświetlacz są szczyty kości policzkowych. U mnie wygląda to tak, jak na powyższym zdjęciu. Oczywiście w zależności od kształtu naszej twarzy linia ta może przebiegać pod innym kątem. Produkt nakładam powyżej pędzla.

 2. Kolejne istotne miejsce, to nasza broda, a dokładnie jej górna część, praktycznie pod samą dolną wargą. Wystarczy lekko musnąć w tym miejscu pędzlem,

 3. Nos- a dokładnie miejsce pokazane na zdjęciu. Rozświetlacz nakłada tu tylko wtedy, gdy wcześniej wykonturowałam swój nos bronzerem- wtedy tworzy to ładną całość. Staram się musnąć nos rozświetlaczem tylko u góry, mniej więcej od miejsce zaznaczonego pędzlem, aż do linii brwi. Oczywiście chodzi mi tu o bardzo "symboliczną" ilość produktu- nikt nie lubi świecących się nosów :D

 4. Miejsce tuż pod nosem. Muskam je pędzlem z rozświetlaczem, gdyż uważam, że przyciąga to bardzo subtelnie uwagę do naszych ust.

 Oto twarz z nałożonym rozświetlaczem we wszystkich wymienionych wyżej miejscach. Na zdjęciach być może aż tak mocno nie widać tego efektu, ale też nie chciałam przerysowywać ilość nałożonego produktu, bo to byłoby bez sensu w związku z chęcią uzyskania naturalnego, świeżego wyglądu.

 Do nakładania rozświetlacza używam pędzla Hakuro H22- jest świetny. Mam nadzieję niedługo zrecenzować Wam właśnie pędzle Hakuro, bo to z nimi mam przyjemność pracować na co dzień.

Mam nadzieję, że dzisiejszy post jest pomocny, zwłaszcza, jeżeli nigdy wcześniej nie używałyście rozświetlacza. Zostawcie w komentarzach opinię na ten temat i napiszcie mi, czy posiadanie jakiś rozświetlacz? Stosujecie go codziennie, czy od święta? A może uważacie go za zbędny element makijażu? Czekam na opinie!

Miłego wieczoru,
Kasia

P.S. Właśnie Mary-Lol mi spadła i rozsypała się w drobny mak... Chyba się zapłaczę. No nic, lecę ją ratować i w niedalekiej przyszłości zapowiadam post o ratowaniu zniszczonych kosmetyków....;p

Read More

środa, 5 listopada 2014

RECENZJA: Bronzer Bahama Mama od theBalm

Witajcie,

Pomyślałam, że podzielę się z Wami moje zdanie na temat sławnego bronzera Bahama Mama firmy theBalm. Oczywiście kupiłam go zachęcona bardzo pozytywnymi opiniami w Internecie- wolę kupić produkt z polecenia (zwłaszcza dotyczy to tych droższych zakupów), rzadko sama decyduję się na nowinki, chociaż powoli to się zmienia. Do rzeczy.

Na początku bardzo bałam się Bahama Mama- myślałam, że będzie dla mnie za ciemny, ale kusił mnie swoim matowym wykończeniem. W końcu stało się: zamówiłam go, chociaż jego cena wcale nie jest niska: 55,90zł za 7g produktu, który na szczęście jest bardzo wydajny. Na szczęście było warto :)




Prawda jest taka, że bardzo dobrze się z nim pracuje, ale trzeba uważać, by nie nałożyć go za dużo- nie robi plam, dobrze się rozciera, ale łatwo można przesadzić. Kolor to dosyć ciepły- w moim odczuciu- brąz, który ma piękne, jak już wspomniałam, matowe wykończenie. Nie ma żadnych drobinek, idealnie można nim wymodelować twarz, bez obawy o nadanie sobie za dużo blasku.

Jego trwałość jest zadowalająca, trzyma się na twarzy spokojnie cały dzień. Nie żałuję wydanych na niego pieniędzy, bo jest to na prawdę rewelacyjny produkt, którego pewnie nie muszę specjalnie wychwalać, gdyż jest niekwestionowanym Królem Bronzerów :)

W skrócie:

PLUSY:

+ kolor: ciepły brąz bez pomarańczowych tonów,

+ trwałość: nałożony rano trzyma się w nienaruszonym stanie do wieczornego demakijażu,
+ wydajność: na zdjęciu widać zużycie produktu, a zaraz minie rok, jak go używam, więc mnie jego wydajność satysfakcjonuje,
+ wykończenie: matowe, bez grama drobinek,
+ świetnie nadaje się do modelowania twarzy,
+ pasuje do wielu odcieni skóry,

MINUSY:

- cena: prawie 60zł to dość sporo,
- trzeba uważać przy jego nakładaniu, gdyż łatwo można przesadzić.

Wyjątkowo mało minusów widzę w tym produkcie. Poważnie, to najlepszy bronzer jaki miałam i wiem, że do niego wrócę, gdy mi się skończy :) Mogę Wam go ze szczerym sercem polecić, bo nie będziecie żałować wydanych na niego pieniędzy :)

Oto, jak Bahama Mama prezentuje się na twarzy:

 Twarz z nałożonym podkładem (Bourjois Healthy Mix nr 51), korektorem (Catrice nr 01) oraz pudrem (Paese: transparentny puder ryżowy)

 Twarz z nałożonym bronzerem Bahama Mama.

 Wykończenie rozświetlaczem Mary-Lou Manizer od theBalm.

 Skończony makijaż :)

P.S. Dodaję makijaż oka. 
Enjoy :)




Miłego popołudnia,
Kasia
Read More

wtorek, 4 listopada 2014

RECENZJA: Olej kokosowy Bio Planete i jego zastosowanie.

Witajcie,

Dzisiaj opowiem Wam trochę o najbardziej wszechstronnym "kosmetyku", który jest podstawą mojej pielęgnacji, a mianowicie o oleju kokosowym. Wytrwałych zapraszam na cały post, a tych, którzy wolą szybko przedstawione fakty, zapraszam na dół posta, gdzie umieściłam spis PLUSÓW i MINUSÓW opisywanego produktu.

Kilka miesięcy temu wpadłam w szał dbania o włosy wszystkim, co naturalne i potencjalnie zdrowe dla moich włosów. Wypróbowałam wiele dostępnych dla mnie szamponów i odżywek bez sylikonów, SLS, czy parabenów. Na początku byłam zafascynowana naturalnymi cudeńkami, które wypełniały moją łazienkę, na czele z olejkiem arganowym, olejkiem macadamia, czy różnymi innymi mieszankami olejków (głównie pomarańczowy olejek antycellulitowy, który w blogosferze stał się "hitem na włosy")- olejowanie włosisk było modne, więc czemu ja miałam tego nie wypróbować?
I tu pojawia się problem: te olejki NIC z moimi włosami nie robiły- albo jeszcze bardziej je przesuszały, albo włosy się po nich elektryzowały. Z czasem nawet wszystkie "zdrowe" szampony i odzywki przestały działać, a ja miałam wrażenie, że moje włosy są niedomyte, dosłownie. Zdecydowałam się na powrót do mojego ulubionego szamponu od Welli i przypadkiem, grzebiąc w Internecie trafiłam na olej kokosowy. Pomyślałam, czemu nie? Moje włosy przeszły już tyle, że kolejna wariacja z olejem im nie zaszkodzi (są wyjątkowo odporne). To był strzał w 10.

Mój pierwszy olej kokosowy kupiłam w sklepie ze zdrową żywnością u mnie w mieście. Producentem jest firma Bio Planete. Koniecznie chciałam olej nierafinowany i tłoczony na zimno- podobno taki jest najlepszy. Cena: około 19zł za 200ml, chociaż w Internecie można kupić go taniej. Skusiło mnie dodatkowo to, że KOCHAM zapach i smak kokosów- tak, tak, celowo wspominam o smaku, gdyż olej ten można śmiało używać w kuchni- nie ma on żadnych sztucznych dodatków. 


Pierwsze wrażenie: cudowny zapach oraz to, że olej jest w postaci stałej, więc aby go użyć musimy wygrzebać go ze słoiczka i rozgrzać w rękach. Pierwszy raz nałożyłam olej kokosowy na włosy na całą noc- o dziwo nie sprawiał wrażenia tak tłustego, a co najważniejsze nie zostawił śladów na pościeli. Po nocy spędzonej w warkoczu, rano umyłam włosy dwa razy- bardzo ciepłą wodą, aby lepiej wypłukać olej. Zachwyciłam się, Po wysuszeniu włosów suszarką były one jedwabiście miękkie, cudownie lśniące, nie elektryzowały się i co najważniejsze fryzura była lekka, w żaden sposób nieobciążona! Zakochałam się i chyba już nigdy nie zrezygnuję z oleju kokosowego... Nakładam go raz w tygodniu na włosy i mimo, że farbuję włosy są one w idealnym stanie, głównie dzięki opisanemu wyżej cudeńku :)

Zastosowanie oleju kokosowego w pielęgnacji na szczęście nie skończyło się u mnie tylko na włosach. Olej ten fenomenalnie nawilża skórę- potrafię się nim cała nasmarować, tak, jak balsamem, gdyż nie lepi się i bardzo szybko się wchłania. Używam go też czasami zamiast kremu na noc, jednak tutaj muszę zachować umiar, gdyż przy dłuższym, ciągłym stosowaniu (ok. 12-14 dni) moja skóra zaczyna się buntować i wypychać na zewnątrz wszelkie niedoskonałości, które znikają, gdy odstawię olej. W zasadzie polecam stosowanie oleju na twarz przez około 7 dni, raz, dwa razy w miesiącu- w zupełności wystarczy, a obejdzie się bez niespodzianek, przy czym nasza skóra odżyje i nabierze blasku. 

Olej genialnie sprawdza się do usuwania makijażu! Nakładam go na wacik, rozcieram, a następnie przykładam do oka/ust, przytrzymuję chwilkę i przecieram. Olej ten radzi sobie z mocnym makijażem oka w kilka sekund. Nawet wodoodporną Aqua Brow od MUFE usuwa z moich brwi za jednym pociągnięciem. Ba! Radzi sobie za pierwszym razem nawet z pomadkami Bourjois Rouge Edition Velvet, czego żaden płyn micelarny nie jest w stanie zrobić.

Mogłabym wychwalać olej kokosowy i jego cudowne właściwości jeszcze długo, ale chyba czas przejść do konkretów i sporządzenia listy plusów i minusów tego produktu. Zaczynamy:

PLUSY:
+ fenomenalny zapach: fanki Rafaello będą zachwycone :)
+ dosyć przyjemna formuła: mimo, że jest w postaci stałej, to pod wpływem ciepła naszej skóry automatycznie zmienia stan skupienia na ciekły,
+ genialnie nawilża,
+ nie pozostawia tłustych smug na pościeli, czy ubraniach,
+ bardzo dobrze i szybko się wchłania,
+ nie jest drogi: 19zł za 200ml produktu, który jest bardzo wydajny, to nie majątek, a jest wart każdej wydanej na niego złotówki :)
+ wydajność: niewielka ilość produktu jest w stanie spokojnie zaspokoić nasze potrzeby,
+ opakowanie: z reguły sprzedawany jest w zakręcanych słoiczkach, więc jesteśmy w stanie wygrzebać produkt do ostatniego grama,
+ nie obciąża włosów.

MINUSY:
- przeciwniczki zapachu kokosa niestety nie będą zadowolone,
- przy długotrwałym stosowaniu na skórę twarzy determinuje powstanie niedoskonałości w postaci wyprysków (przynajmniej u mnie),
- trzeba BARDZO porządnie spłukać go z włosów, gdyż może pozostawić nieprzyjemny film,
- konsystencja nie każdego może satysfakcjonować, chociaż dla mnie jest w porządku :)

To chyba wszystko (w skrócie...:D), co chciałam Wam powiedzieć na temat oleju kokosowego. Uważam, że zdecydowanie jest wart uwagi, chociaż wiadomo, nie u każdej z nas może się sprawdzić, jak każdy inny produkt.  Po za tym, jeśli nie zadziała na nasze ciało, zawsze możemy usmażyć na nim pyszny omlet na śniadanie ;) Zostawiam Was ze zdjęciami i dziękuję za Waszą uwagę.

Miłego wieczoru,
Kasia





Read More

środa, 29 października 2014

RECENZJA: Farbka do ust Sleek MakeUP Pout Paint w odcieniu PORT

Witajcie,

Dzisiaj przyszła do mnie paczka z farbką na którą polowałam od dawna, a mianowicie tytułową Pout Paint w kolorze Port od Sleek'a. Jest przepiękna! Kolor jest różowo-jagodowy, kojarzy mi się z owocami leśnymi ;) 

Farbka jest dosyć rzadka, więc musimy uważać przy wydobywaniu produktu z tubki. Dobrze się ją nakłada zarówno palcem, jak i pędzelkiem. Osobiście nie lubię bardzo "wykonturowanych" ust, dlatego połączyłam obie powyższe metody, aby nie uzyskać efektu idealnego obrysu- uważam, że taki brak perfekcyjnego konturu na co dzień jest lepszy i znacznie mniej formalny (zwłaszcza przy czerwonych odcieniach, ale o tym kiedy indziej).

Zaraz po nałożeniu farbki poszłam zjeść obiad- to był dla niej dobry test. Zeszła delikatnie od wewnętrznej strony dolnej wargi (czyli standardowo), po za tym nie widzę większych zmian.Nie wysusza ust, wręcz wydają się być fajnie nawilżone. 

Cena farbki to 23,49zł, co zważywszy na minimalną ilość produktu potrzebną do umalowania całych ust nie jest ogromną kwotą, zwłaszcza, że w tej cenie dostajemy 8ml bardzo dobrze napigmentowanego produktu. 

Farbkę możecie kupić TUTAJ. Widzę, że aktualnie jest już niedostępna, ale warto poczekać, bo obsługa sklepu jest rzetelna, a dostawa błyskawiczna. Już nie raz robiłam tam zakupy, więc polecam z całego serca :) 

Załączam jedynie zdjęcia poglądowe, mam nadzieję z czasem zrobić ich więcej, ale póki co czas mi na to nie pozwala.

Miłego dnia,
Kasia



P.S. Makijaż oczu wykonałam paletką Sleek Vintage Romance + żelowy liner od Maybelline (niestety jeżeli chodzi o kreski, to jestem w tym temacie totalną sierotą) ;)

Dorzucam zdjęcia samej farbki.





Read More

poniedziałek, 27 października 2014

RECENZJA: Bourjois Rouge Edition Velvet nr 06 PINK PONG

Witajcie,

W poprzednim poście obiecałam zrecenzować szminkę MAC'a, jednak moje usta odmówiły posłuszeństwa poprzez przesadne przesuszenie i niestety tej obietnicy spełnić nie mogę- mimo całej mojej miłości do szminek MAC'a muszę przyznać, że (przynajmniej te w wersji matowej) niemiłosiernie podkreślają suche skórki na ustach. Musicie więc chwilę z recenzją tej szminki poczekać...

Aby osłodzić Wam (dosłownie, bo będzie dziś BARDZO słodko-różowo) oczekiwanie, zdecydowałam się na zaprezentowanie jednej z moich ulubiony szminek z serii "tych do zadań specjalnych". W Internecie pełno jest wychwalających opinii na temat matowych szminek marki Bourjois- Rouge Edition Velvet. Przyznaję, że te opinie są jak najbardziej prawdziwe! Nigdy, absolutnie NIGDY, nie miałam tak trwałej, cudownie intensywnie napigmentowanej pomadki. Swój pierwszy egzemplarz kupiłam na przełomie kwietnia i maja tego roku podczas dużej wyprzedaży w Rossmannie- na pewno pamiętacie słynne -49% na poszczególne kategorie produktów. Padło na odcień Pink Pong, ze względu na to, że przeżywałam akurat fascynację bardzo intensywnymi pomadkami. W zasadzie to dopiero w tym roku zaczęłam nosić na ustach kolory inny niż bardzo neutralny beż, czy zwyczajny bezbarwny błyszczyk/pomadka ochronna. I to był strzał w 10! 

Rouge Edition Velvet to szminka, którą śmiało nakładam na usta, gdy wiem, że od rana do wieczora nie będę miała kontaktu z lustrem i czasu na duże poprawki. To szminka, którą nakładam na imprezę, wyjazd na uczelnię, czy wyjście do restauracji- przetrwa WSZYSTKO, nawet bardzo tłuste jedzenie, które przy innych pomadkach sprawia, że szminka rozmazuje się i zwyczajnie źle wygląda. 

Szminki te to idealna opcja dla kobiet, które kochają matowe usta oraz oczekują kosmetyku, który nigdy ich nie zawiedzie.

Regularna cena tych szminek w Rossmannie to 49,99zł za 6,7ml produktu. Cena nie jest niska, ale ze szczerym sercem mogę powiedzieć: nie pożałujecie wydanych na nią pieniędzy. Oczywiście jako sprytny łowca okazji, zawsze wyczekuję jakiejś fajnej promocji, lub też zamawiam te szminki z Internetu, gdzie są zawsze odrobinę tańsze.

Podsumowując:

PLUSY:
+ trwałość: wytrzyma śmiało 8-10 godzin (a jestem pewna, że i nawet więcej!) noszenia na ustach, jedynie z delikatną poprawką na dolnej wardze od wewnętrznej strony (po jedzeniu),
+ konsystencja: kremowa, dobrze się rozprowadza,
+ wykończenie: matowe, przy grubszej warstwie można by rzec, że wręcz "welurowe", bardzo miękko wygląda na ustach,
+ aplikator: ułatwia nakładanie pomadki i jest bardzo delikatny dla ust,
+ nie podkreśla suchych skórek: tak jak pisałam wcześniej, nawet gdy moje usta nie prezentują się idealnie, ta pomadka świetnie sobie z nimi radzi,
+ pigmentacja!: wykrzyknik jest tutaj celowy- szminka ma tak cudowny, kolor, że aż szkoda ją zmywać wieczorem.. Pink Pong to taka typowa fuksja :)

MINUSY:
- zapach: mi on nie przeszkadza, ale dla niektórych z Was może być zbyt chemiczny,
- cena: 50zł za pomadkę to dość sporo, ale mimo to szminka jest bardzo wydajna (Pink Pong używam od maja, czyli całe 6 miesięcy i nakładam ją BARDZO często, a ubytek jest niewielki dzięki mocnej pigmentacji),
- gama kolorystyczna: uważam, że 8 kolorów tych cudownych szminek, to po prostu zdecydowanie za mało! Liczę na to, że Bourjois postara się wprowadzić więcej odcieni :)

Oj rozpisałam się... No nic, genialne produkty wymagają długich opisów! Szczerze polecam Wam szminkę Bourjois Rouge Edition Velvet nr 06 PINK PONG oraz każdy inny odcień tej szminki (mam jeszcze dwa, o których już niedługo Wam napiszę ;>).

Zostawiam Was ze zdjęciami.


Miłego dnia,
Kasia








Read More
Obsługiwane przez usługę Blogger.

© Lips-in-Pink, AllRightsReserved.

Designed by ScreenWritersArena